Internet padł! To już pewne. Zrestartowany router, testy pingu, telefon do zdalnego informatyka. Nic nie pomogło. Numer telefonu do dostawcy internetu przezornie trzymamy obok „głównego routera”, aby skrócić czas zgłoszenia awarii do minimum. Po chwili w słuchawce odzywa się rozmówca, któremu w kilku żołnierskich słowach wykładamy nasz poważny problem. Po serii, czasem dziwnych, pytań i przeliterowaniu danych kontaktowych, rozmowa się kończy, a my nadal nie wiemy, kiedy internet do biura wróci.
Gdy dla nas kluczową kwestią jest odpowiedź na ważne pytanie „kiedy internet znów zadziała”, dla dostawcy istotnym jest „jak to w ogóle zrobić skoro nie mam ludzi” co najczęściej skutkuje zakolejkowaniem zgłoszenia na sam koniec długiej listy. Taki dostawca żyje najczęściej w stanie permanentnej awarii i jego wrażliwość, na kolejne prośby i groźby, zdaje się zanikać.
Wołanie „jak oni sobie teraz poradzą, skoro nie wiadomo gdzie jest awaria” zaczyna wirować w głowie. Nieco inaczej widzi to dostawca, którego sieć jest: a) nadmiarowa, b) monitorowana i diagnozowana c) zespół ds. awarii pozostaje zawsze w pogotowiu. Większość standardowych awarii udaje się zdiagnozować w ciągu pierwszych 20 minut od przyjęcia zgłoszenia. W Warszawie, Krakowie, Wrocławiu czy na Śląsku oznacza to max 1h na dojazd i rozpoczęcie prac, które zazwyczaj nie przekraczają godziny.
Statystyki mówią, że gros zgłoszeń, to fałszywe alarmy, a przyczyn awarii należy szukać w sieci lokalnej zgłaszającego właśnie. Spora część firmowych użytkowników zgłasza niedostępność usługi do dostawcy, nie sprawdzając uprzednio czy bezpośrednią przyczyną nie jest jednak odcinek sieci należący do klienta. U menedżerów, świadomość kondycji sieci lokalnej, czyli LAN w biurze, jest bardzo wygodnym i wartościowym wskaźnikiem pozwalającym zapobiegać opóźnieniom i przestojom w działaniu firmy.